niedziela, 24 maja 2015

"Kocham cię - ciernie i całą resztę"

"A Court of Thorns and Roses"
Sarah J. Maas


"Twoje zmysły są twoimi największymi wrogami; będą czekać, by cię zdradzić."
 Życie za życie. To jedna z najważniejszych zasad fae.
W momencie, kiedy dziewiętnastoletnia Fayre zabija jednego z nich ukrytego pod postacią wilka, musi za to zapłacić. Ale jej oprawca daje jej wybór - może zginąć tu i teraz lub wyjechać z nim do Prythian, krainy zamieszkanej wyłącznie przez fae, i żyć tam bez możliwości powrotu.
 Fayre zostaje postawiona przed trudnym wyborem; z jednej strony bezgraniczna nienawiść do całej rasy fae, z drugiej potrzeba ochrony rodziny. Dziewczyna zrobi wszystko, by utrzymać bliskich w dobrobycie.
Ale czy poświęcenie całej siebie i porzucenie dawnego życia to nie zbyt wiele?

"Lepiej umrzeć z wysoko uniesionym podbródkiem niż czołgając się jak robak."
 Życie Fyre jest proste - nienawidzić fae, polować, pilnować, by jej uboga rodzina nie umarła z głodu, nienawidzić fae, sprzedać zdobycz na targu, zadbać o jedzenie, nienawidzić fae...
 Dawno temu jej rodzina straciła cały majątek. Od tej pory to najmłodsza z trzech sióstr musi utrzymać ojca i strasze rodzeństwo przy życiu. Polowanie w pobliskim lesie to jedyny możliwy dla niej sposób.
Ale czy ja tego skądś nie znam?
W nowej powieści Sary J. Maas mamy do czynienia z nową Katniss Everdeen; młodą dziewczyną, która przez jedno tragiczne wydarzenie została zmuszona do wyjęcia łuku i strzał i obarczona obowiązkiem utrzymania rodziny. Jednak nie dajcie się zwieść, ta książka nie jest wierną kopią wychwalanych pod niebiosa Igrzysk Śmierci
 Pierwszą kwestią jest poruszany już wcześniej przez tę autorkę temat fae. Są one przedstawione jako istoty okrutne, podstępne, wrogo nastawione do całej rasy ludzkiej. Nic więc dziwnego, że słysząc mrożące krew w żyłach legendy z fae w roli głównej, Fayre nienawidzi ich od dziecka. 
 Przewracając kartki książki, obserwujemy jej ewolucję; widzimy, jak żyjąc z nimi na co dzień, dowiaduje się o nich coraz więcej, poznaje ich naturę, na własnej skórze przekonuje się, że są bardziej ludzcy, niż sądziła. Od głębokiej nienawiści przechodzi do czegoś innego, równie mocnego, jednak zupełnie innej natury.
 Chyba nikt nie zdziwi się, kiedy powiem, że główna bohaterka wybiera oczywiście tę drugą opcję i zgadza się zostać zabrana do Prythian. Tam zamieszkuje w rezydencji jednego z najpotężniejszych przedstawicieli fae, Tamlinem i jego przyjacielem Lucienem. Motyw najprostszy z możliwych i oklepany, wcale nie przedstawiony inaczej. Muszę przyznać, że pierwsza połowa książki bardzo mnie zawiodła. Czekałam na nią długo, więc kiedy miała swoją premierę, zabrałam się do niej z wielkim zapałem. Zostałam uraczona historią rodem z Roszpunki, kiedy to dziewczyna siedzi zamknięta w wieży bez żadnej nadziei na ucieczkę. Oczywiście wszyscy utrzymywali, że mogła wyjść w każdym momencie i zrobić ze swoim życiem co tylko chciała, byle w granicach Prythian, ale nie oszukujmy się, mimo licznych eskapad do lasu (zawsze zakończonych jakąś tragedią) Fayre nie ruszała się nigdzie. Właściwie, to czułam się tak, jakby pierwsze dwieście stron powieści miało na celu tylko rozwinięcie wątku miłosnego, który został wyciągnięty daleko poza bariery Szklanego Tronu, wcześniejszej powieści Maas i danie podkładu dalszym wydarzeniom. Pierwsza część książki przedstawiała wewnętrzną walkę Fayre ze swoimi przekonaniami i samą sobą, kiedy zaczynała ulegać rasie fae i zakochiwać się w jednym z nich. 
 Czego nie można powiedzieć o części drugiej.

"Nie miałam zamiaru poddać się bez walki."
 Jak na początku praktycznie zmuszałam się do rozpoczęcia następnego rozdziału, w nadziei, że w końcu stanie się coś ciekawego, tak pod koniec musiałam zmuszać się, by książkę odłożyć.
Akcja zmienia się diametralnie, pojawiają się nowi bohaterowie, wszystko zderza się ze sobą, dążąc do punktu kumulacyjnego, który zostawia nas świszczących, proszących o jeszcze,
Dopiero wtedy zostajemy zaznajomieni z czynami, do których Fayre posunie się, by chronić tych, których kocha. Przy poświęceniach, do których zostanie zmuszona w dalszej części książki, to początkowe wydaje się błahostką. 
 Pojawia się również postać Rhysa - z którym zwiąże ją dość specyficzna i tajemnicza relacja. Chłopak z cienia jest jedną z najbardziej skomplikowanych postaci w tej książce; trudno go rozgryźć i zrozumieć jego motywy. Warto skupić na nim uwagę i zastanowić się - efekty są zaskakujące.
 Mogę śmiało powiedzieć, że mimo nieudanego wstępu pani Sarah nadrobiła końcówką, robiąc z katastrofy coś w rodzaju dzieła sztuki - i nie mówię tylko dlatego, że uwielbiam jej twórczość.
 Jeszcze jednym i już chyba ostatnim minusem jest tok rozumowania Fayre. Nie mam żadnych zarzutów co do jej charakteru - samozaparcie, odwaga i waleczność to cechy charalterystyczne dla bohaterów książek tej autorki. Jednak muszę przyznać, że dziewczyna momentami bywa niewiarygodnie tępa. Nie mówię tu o jej analfabetyzmie - pochodząc z ubogiej rodziny nie mogła sobie pozwolić na naukę czytania czy pisania. Chodzi mi o jej inteligencję - bardzo późno docierają do niej pewne fakty i z rzeczy, o których czytelnik jest w stanie zorientować się od razu, robi aferę kilka rozdziałów później. Biorąc pod uwagę to, ile razy szczypta pomyślunku mogła wybawić ją z kłopotów i pomóc uniknąć następnych - jest to spory minus.
 W przeciwieństwie do Szklanego Tronu pisanego z punktu widzenia osoby trzeciej, tu zastosowano narrację pierwszoosobową, co daje możliwość głębszego utożsamienia się z główną bohaterką.
 To książka która uczy nas, że nie warto ufać temu, co słyszeliśmy, ale czego nie widzieliśmy. Ukazuje zderzenie dwóch światów, które w ostatecznym rozrachunku nie różniły się aż tak bardzo. Mogę z czysty sumieniem polecić ją wszystkim lubiącym YA Fantasy, twórczość Sary J. Maas, opowieści o fae i ostre, stanowcze bohaterki z temperamentem. Wszystkim tym życzę miłej lektury.
 I pamiętajcie; miłość odpowiedzią na wszystko.
~ Luck

P.S. Trailera nie ma, bo nie ma, ale nadal proszę o opinie :)




sobota, 23 maja 2015

Cena wspomnień

"Slated"
Teri terry

"Proste rzeczy są wystarczająco trudne. Kto potrzebuje skomplikowanych?"
Istnieją dwa wytłumaczenia. Pierwsze: w poprzednim życiu była terrorystką, a jej obecna sytuacja jest karą za "niesubordynację" i szansą na nową, spokojną codzienność. Drugie: Gdzieś zaszło straszne nieporozumienie, doszło do błędu, który tak naprawdę mógł wcale nie być błędem...
 Dla Kyli i jej sześciu stóp wzrostu obie alternatywy wydają się nieprawdopodobne - przynajmniej z początku. Bo kiedy na kartkach jej szkicownika zaczynają pojawiać się nowe twarze i przedmioty, elementy wspomnień, które nie należą do niej, zaczyna kwestionować wszystko, czego do tej pory ściśle się trzymała.
 Nie pamięta, jak myje się naczynia. Pamięta obezwładniający ból i strach, słowa, przebłyski sytuacji, która odcisnęła się na jej oszukanym umyśle na zawsze. Powrót do normalnego funkcjonowania jest trudny. Powrót do normalnego funkcjonowania zgodnego z prawem i bez wzbudzania podejrzeń jest jeszcze trudniejszy. Zagadki z jej przeszłości mieszają się z obecnymi. Jej zadanie polega na zebraniu ich wszystkich w całość. Przy okazji nie wpadając w kłopoty.
 A jeśli jest coś, co wie na pewno, to że z tym zawsze miała problem.

"Zadawanie pytań jest jedną rzeczą; co mam zrobić z odpowiedziami?"
 Żeby dostać tę książkę wywołałam drobne zamiszanie w księgarni. Przechodziłam obok i w witrynie zauważyłam okładkę, która mnie przyciągnęła. Kiedy poszłam jej szukać w na półkach, okazało się, że na wystawie widnieje jedyny egzemplarz, choć system twierdził inaczej. W każdym razie bardzo miły pan z obsługi specjalnie dla mnie przeciskał się przez niewielką szparę między szybą a ścianą, zwracając uwagę wszystkich, którym akurat udało się tamtędy przechodzić. Oczywiście zapomniałam wspomnieć mu, że chciałam tylko przeczytac opis na okładce, więc kiedy przyniósł mi ją zadowolony, głupio mi było powiedzieć, że tak w zasadzie fabuła mnie nie zachwyca i może odnieść ją z powrotem. No więc kupiłam ją, przy okazji zaopatrując się w dwa pozostałe tomy trylogii.
 Tak oto zaczęła się moja przygoda ze Slated.
Wspomnę jeszcze tylko, że zaczęła się od ostatniej części, którą wybierałam losowo z racji braku numeracji na okładkach. A ponieważ byłam zbyt leniwa, żeby włączać Internet w komórce, postanowiłam strzelać.
Wybrałam źle.
Na szczęście pierwsze dwa rozdziały niewiele mi powiedziały i nie zdradziły niczego, co w poprzednich tomach mogło okazać się istotne.
Kończę opowiadanie jakże pasjonującej historii mojego życia i przechodzę do fabuły. Osobom, które wytrzymały mój wcześniejszy słowotok gratuluję.
 Kyla jest zaskakująco pozbierana jak na kogoś, kto przeszedł pranie mózgu. Z początku zachowuje się jak zagubione dziecko, nie pamięta procesu części funkcji życiowych takich jak używanie noża czy ścierki. Jej wyszczerbiony umysł szybko jednak składa się z powrotem i dziewczyna przypomina sobie wiele istotnych rzeczy. Nawet takich, których z punktu widzenia lekarzy nie powinna pamiętać.
 Budzi się z Levo, czymś w rodzaju zegarka na stale zamontowanego na jej nadgarstku, mierzącym poziom jej stanu emocjonalnego. Od tej pory musi żyć, uważając, by poziom jej zadowolenia nie spadł poniżej 5. Zostaje adoptowana przez nową rodzinę, zaczyna życie w nowej szkole. (czy ja tego skądś nie znam?). Oczywiście wszyscy wiedzą, że była poddana procesowi Slated (Przepraszam, długo myślałam nad polskim przekładem, ale nic nie wydaje mi się wstarczająco trafne. Najbliższe jest chyba określenie "Wyczyszczona", ale to też nie do końca to. Będę więc używać oryginalnego słowa). To sprawia, że nie są chętni do ufania jej ani przebywania w jej pobliżu.
Slated to proces, któremu poddawani są byli kryminaliści. Ma na celu wymazanie ich pamięci, żeby zapomnieli o wszystkim, co zrobili źle i zaczęli nowe życie w obcym dla nich środowisku, pozbawionym jakichkolwiek zapalników wspomnień. Nietrudno więc sobie wyobrazić, jaka jest reakcja ludzi widzących to specyficzne urządzonko na czyimś nadgarstku.
Z Kylą nie jest inaczej. Ludzie wiedzą, że zrobiła coś źle i nie są przekonani, że zabieg do końca wymazał jej grzeszne zamiary. Trzymają się więc od niej na dystans, od czasu do czasu uprzykrzając jej życie uszczypliwymi komentarzami.
 Jej jedynymi sprzymierzeńcami są przyrodnia siostra Amy i Ben - pozytywnie nastawiony do świata przystojniak. Oni również zostali poddani procesowi Slated. Tylko że im, w przeciwieństwie do Kyli nie wydaje się to niewłaściwe.

"Użyj strachu; nakarm gniew."
 Podoba mi się sposób, w jaki Kyla próbuje zapomnieć o problemach. Kiedy wraca ze szkoły rysuje i biega - to pomaga jej oderwać się od szarej rzeczywistości. Sama kocham robić obie te czynności i wiem, że zatracając się w nich, można odpocząć. To w pewien sposób zbliża mnie do bohaterki i pomaga mi ją zrozumieć.
 Rysowanie stanowi ważny proces w odzyskiwaniu utraconej przeszłości dziewczyny. Kiedy przewraca kartkę, kończąc szkic, okazuje się, że narysowała kogoś lub coś, co wywołuje u niej przebłysk wspomnienia. Z początku robi to nieświadowie, później jednak szkicuje wszystko, co w jakikolwiek sposób mogłoby doprowadzić ją do rozwiązania zagadki, jaką jest jej poprzednie życie.
Kolejnym elementem układanki są sny - tak wciągające i barwne, że uniemożliwiają odłożenie książki, aż prosząc się o złożenie puzzli w jedną, logiczną całość.
Wszystkiego dopełnia zaparcie i determinacja Kyli, która za wszelką cenę chce poznać prawdę, nie zważając na to, jak bolesna może się okazać.
Sama książka napisana została w sposób utrzymujący nas za zasłoną tajemnicy. Rozdziały są krótkie i urywane. Zdania proste i logiczne. Ma się wrażenie, że zajrzało się do umysłu tej zagubionej dziewczyny, która jeszcze nie do końca doszła do siebie po usunięciu pamięci.
Początkowo przypominało mi to styl użyty w Dotyku Julii Tahereh Mafi. Mimo braku skreśleń i licznych powtórzeń zawartych w tej drugiej książce, Slated w jakiś sposób nawiązuje do tamtych chaotycznych, przejmujących myśli.
Przy tym wszystkim Kyla nie jest rozlazła jak krówka ciągutka ani melancholijna. Jest twarda, silna i uparta - posiada cechy, które cenię sobie w każdej książkowej bohaterce.
Jedyny minus to męska część obsady. Wspomniany wcześniej Ben nijak nie zachwycił mnie swoim radosnym urokiem. Może to dlatego, że wolę mrocznych pesymistów. Ale jest w nim coś, co po prostu do mnie nie przemawia i sprawia, że zaczynam cieszyć się, kiedy idzie do domu.
Mogę śmiało powiedzieć, że afera w księgarni była warta zachodu. Nie żałuję, że kupiłam wszystkie trzy tomy, a nie oddałam ich panu z przepraszającym uśmiechem. Polecam wszystkim lubiącym trochę pomyśleć. Momentami naprawdę czułam się, jakbym sama przeszła pranie mózgu.
To troszeczkę psychologiczna, zagadkowa podróż z dziewczyną, która nienawidzi brokułów i kocha koty.
A kolejny tom jest jeszcze ciekawszy, więc warto dotrwać do w pewien sposób dramatycznej końcówki.
~ Luck

P.S. Zwiastunu wyjątkowo nie ma, bo żaden mi się nie podobał, ale jest informacja. Z tego co wiem, Slated nie znajdziecie na półkach w polskich księgarniach. Ja kupiłam ją w Anglii, ale sklep Waterstones chętnie wysyła książki do Polski. Koszty nie są dużo wyższe niż tutaj, a ja zapewniam, że warto :)
P.P.S. Znowu gorąco prosimy o opinie recenzji!







piątek, 22 maja 2015

Tańcząca z duchami

"Mara Dyer. Tajemnica."
Michelle Hodkin





"Koszmary senne i halucynacje stają się moją nową rzeczywistością"
 Wydawałoby się, że śmierć najlepszej przyjaciółki jest najgorszym, co można sobie wyobrazić. Że życie ma w sobie jakąś dozę współczucia, jakiś nikły ślad człowieczeństwa. Że po doświadczeniu tak strasznym nie obarczy jeden osoby serią innych, każdym gorszym od poprzedniego.
 Przypadek Mary Dyer zaprzecza wszystkim tym przypuszczeniom.
 Zaczyna nowe życie, ucieka od przeszłości, której nie chce pamiętać. Początkowo wszystko układa się dobrze. Odnajduje się w szkole, zdobywa przyjaciela.
Wtedy zaczynają się koszmary. Wizyty ludzi, którzy nie powinni już chodzić po tym świecie. Głosy. 
 Mara zostaje wciągnięta w podchody z czymś, co nie ma prawa istnieć. W jej otoczeniu zaczynają dziać się rzeczy, które nie mają prawa się wydarzyć. Zaczyna gubić się w sprawach, których nie ma prawa zrozumieć.
 A skoro nie potrafi tego powstrzymać, musi nauczyć się z tym żyć. Udawać, że wszystko jest w normie i nie mówić nikomu. I, co najtrudniejsze (i najważniejsze zarazem), nie stracić zmysłów.

"Balansowałam na granicy koszmaru i pamięci, niezdolna rozstrzygnąć, co jest czym."
 Nowe życie, nowa szkoła, nowi ludzie, bla, bla, bla. Ja wiem, że w pierwszych zdaniach moich recenzji zbyt często pojawia się cząstka blabla, ale to nie moja wina, że wszyscy uwzięli się na schematy.
Tylko większość takich książek zaczyna się od momentu przeprowadzki.
Tu jest inaczej. 
Wraz z przeprowadzką wszystko się kończy. Zamyka się rozdział przeszłości, która kryje w sobie zdarzenia zbyt straszne, by chcieć je pamiętać.
 Od pierwszego dnia w nowym prywatnym collegu dla egocentrycznych snobów z Marą dzieje się coś dziwnego. Zdefiniuj coś dziwnego.
Otóż w najbardziej przypadkowych momentach widzi i swojego tragicznie zmarłego chłopaka, Jude'a. Słyszy głos wołający jej imię, mimo że kiedy się odwraca, nikogo tam nie ma. Zaczyna mieć przebłyski pamięci, którą utraciła w wyniku szoku posttraumatycznego. 
Podsumowując, Mara widzi rzeczy, których nie ma. Wyobraźcie sobie idącą korytarzem dziewczynę, która nagle dostaje ataku histerii. Mamrocze coś o spadającym jej na głowę suficie.
Mówcie, co chcecie, ale większość ludzi nie potraktowałaby jej poważnie. Zwłaszcza, jeśli jest nowa.
Oczywiście w każdej tomiszczu, którego akcja toczy się w szkole, koniecznie musi pojawić się motyw pięknej i powabnej gnębicielki, której obiektem zainteresowania jest właśnie główna bohaterka. 
No i co to za książka bez super-hiper przystojnego, pewnego siebie i sarkastycznego boga z ciałem Adonisa i brytyjskim akcentem (Mara z uporem maniaka myli słowa "angielski" i "brytyjski", czym notorycznie doprowadza mnie do szału. Spróbujcie pomieszać angielski ze szkockim i walijskim, Zobaczymy, co Wam wyjdzie). Jak się można było spodziwać nasz książkowy przystojniaczek dzieli obiekt zainteresowania z wcześniej wspomnianą przysłowiową blondi (uznaję się za hipokrytkę, używając metafor o blondynkach, jednocześnie będąc jedną i nie znosząc, kiedy używają ich inni), ale pod zupełnie innym kątem. W efekcie zaczyna być nieznośny i wiercić jej dziurę w brzuchu poprzerabianymi fragmentami wierszy i swoim oślepiająco białym uśmiechem. W tym momencie przyznaję dodatkowe punkty Marze, bo (o dziwo) nie rozpływa się u jego stóp od razu, twierdząc, że po swoich ostatnich doświadczeniach miłosnych nie rozumie, jak wymiana śliny z kimkolwiek może być przyjemna. Ich relacja opiera się nie na czułych słówkach, ale na zrozumieniu. Przeciwników uroczych czarusiów uprzedzam: nie zniechęcajcie się, Noah jest o wiele bardziej złożoną postacią, niz mogłoby się wydawać.

"Gniewna, wycofana, introwertyczna emoindywidualistka, która przygląda się wszystkiemu z boku, rysując liście zwiewane z nagich gałęzi i..."
 Nie mogę określić tej książki jako lekka. Nie mogę również powiedzieć, że jest szczególnie spomplikowana i zawiła. W skali od 1 do 11 zawiesiłabym ją gdzieś pomiędzy, w okolicach 6 czy 7. Zawiera warianty psychologiczne, w paru momentach zmusza do myślenia, w innych wywraca mózg do góry nogami. 
Chodzi o to, że w pewnym momenie Mara tak bardzo gubi się w swojej prywatnej rzeczywistości, że nie wie już, co jest prawdą, a co nie. Ostatecznie zostajemy wciągnięci w wir powikłań i absurdu, zastanawiając się razem z nią, czy to naprawdę się wydarzyło, czy znów było tylko nieistotnym przerywnikiem istniejącym tylko w jej głowie. Schemat wygląda mniej więcej tak:
 prawda -> nieprawda -> nieprawda -> prawda -> nieprawda -> skonfundowanie. 
Mara zmienia swoje zdanie bardzo szybko i zostawia nas z parą wylatującą przez uszy, próbujących dociec, czy to się w końcu stało czy nie. Co do niektórych sytuacji nadal nie jestem pewna, mimo, że przeczytałam to od deski do deski.
Muszę się jednak przyznać, że mimo iż odkładałam tę pozycję już od bardzo dawna, kiedy w końcu naszła mnie ochota na jej przeczytanie, zaczęłam o ósmiej wieczorem, a skończyłam o drugiej nad ranem. Nie umiałam się oderwać i kiedy myślałam, że będę mogła skończyć z następnym rozdziałem, okazywało się, że byłam w błędzie.
Podobały mi się wciśnięte między niektóre rozdziały odnośniki do przyszłości, które krok po kroku ujawniały nam, co tak naprawdę stało się przed wielką przeprowadzką.
To na pewno specyficzny rodzaj książki, inny niż wszystko, co do tej pory czytałam. Mimo z pozoru banalnej fabuły z czasem przeradza się w coś interesującego. Troszeczkę zawiodła mnie końcówka, choć ostatnim zdaniem autorce udało się mnie zaskoczyć. Z chęcią sięgnę po drugi tom, może nawet w niedalekiem przyszłości. Ogólny werdykt: polecam. Po przeczytaniu tej lektury dwa razy zastanawiam się, zanim powiem, że to ja jestem nienormalna.
~ Luck 

P.S. Zwiastun dla zainteresowanych.
P.P.S WIELKA PROŚBA. Razem z Just bardzo prosimy o komentarze. Mamy co prawda licznik wyświetleń, ale co nam z niego, skoro nie wiemy, co sądzicie o naszych recencjach i czy naprawdę je czytacie. Wszystkie błędy, zastrzeżenia, uwagi zostawiajcie w komentarzach. Chciałybyśmy wiedzieć, czy to pisanie ma sens, czy wszyscy trafiają tu przypadkowo, szukając blogów o pingwinach. Wasza opinia wiele dla nas znaczy :)









sobota, 18 kwietnia 2015

WIELKIE SPOTKANKE



WIELKIE SPOTKANKE

Terroryzujemy Kołobrzeg. Ha, ha, świat nie przeżyje tego miesiąca, który spędzimy razem w jednym miejscu. Wreszcie nadeszła ta chwila w której dwie adminki się spotkały!

Przepraszamy za zmiejszoną aktywność, jesteśmy trochę zajęte (sanatorium to więcej roboty, niż by się mogło wydawać. Ale Luck czyta Wiedźmina, oczekujcie recenzji, ochów i achów.)
~ Just

P.S. Specjalnie wybrała to zdjęcie. I kto tu jest niefotogeniczny? ~ Luck



sobota, 4 kwietnia 2015

Keep Calm and Carry On

"Fangirl"
Rainbow Rowell
"Uśmiechanie się jest kłopotliwe. Dlatego tego nie robię."
 Historia cichej, aspołecznej studentki, której jedynymi przyjaciółmi są jej laptop i książki?
Nuda.
 Historia cichej, aspołecznej studentki, która w wolnych chwilach pisze gejowskie fanfiction o dwóch czarodziejach?
Już niekoniecznie.
Poznajcie Cath. Cath nie lubi ludzi. Nie lubi z nimi rozmawiać, patrzeć na nich, nawet przebywać w ich obecności. Jest zamknięta w sobie, otwiera usta tylko po to, żeby na kogoś nawarczeć. Kiedy się nie uczy, siedzi z nosem w książce albo nabija tysiące słów na klawiaturze swojego peceta.
A potem przychodzi Reagan. A z Reagan przychodzi Levi.
 Po poznaniu ich Cath nadal siedzi z nosem w książce, nabijając tysiące słów na klawiaturze swojego peceta, ale... To już nie jej jedyne zajęcie.
 Po podniesieniu oczu znad kartek lub ekranu odkrywa, że otacza ją... świat. I że może nie jest on tak beznadziejny, jak jej się do tej pory wydawało.

"Mówię ci. Mam obsesję na punkcie Carry On. Mam wrażenie, że zaraz stanie się coś wielkiego."
 Książki takie jak te zaliczam do opowieści o niczym. Poważnie. Zero smoków, zero bitwy na miecze... No to o czym, na litość boską, może to być?
 Smoków co prawda nie ma, okay. Ale ich brak nadrabiają wybuchające króliki. I, wbrew pozorom, między rozdziałami kryje się magia. I Simon Snow.
 Wyobraźcie sobie blond Harrego Pottera, który trafia do pokoju z hybrydą Draco Malfoya, Snape'a, Toma Riddla i wampira. Który na dodatek jest gejem.
Przebój gwarantowany.
Tylko dlaczego gadam o czymś takim w recenzji książki, która podobno miała opowiadać o wielkiej królowej nerdów?
Ano dlatego, że główna boahterka takąże (nie wiem, czy takie słowo istnieje, pewnie nie, ale mi się podoba, więc zostaje) historię pisze.

"- Mają burgery wielkości twojej pięści. (...) Zaciśnij dłoń w pięść.
Zrobiła to.
- Większe niż twoja pięść."
 Mam nadzieję, że nie odstraszyłam ludzi potencjalnie zainteresowanych tą książką moim jakże entuzjastycznym opisem fanfica Cath. Wszystkich znudzonych przepraszam, Musiałam się wyżyć.
W każdym razie, wracam do fabuły.
Cath+Levi= Wielka Miłość
Nic z tych rzeczy.
 Jedynym doświadczeniem miłosnym Cath jest jej były chłopak Abel (tak, Abel), którego jej siostra  lubi nazywać stołem. Także zrozumienie, że Levi tak naprawdę nie jest chłopakiem jej współlokatorki, Reagan (którą, swoją drogą, kocham nad życie), ale jego status to singiel i może przejawiać jakiekolwiek zainteresowanie jej skromną osobą, zajmuje jej 3/4 książki.
I to nie tak, że przez trzysta stron nic się nie dzieje, a potem BUM! - książka ze spokojnej i stabilnej zmienia się w bezlitosne, naładowane czułymi słówkami porno.
Wszystko jest jak było, jedyna różnica polega na tym, że teraz Cath pozwala Leviemu trzymać się za rękę trochę częściej.
 Istotną rolę odgrywa tu rodzina. Przez rodzinę rozumiem tatę i siostrę, bo nikogo więcej nie ma. Jednak nie dajcie się zwieść niskiej frekwencji - te dwie osoby pochłaniają zaskakująco duży procent fabuły.
 Poza tym to pierwsza książka, jaką miałam okazję przeczytać, której główna bohaterka ma klona.
Wren - bo tak na imię ma jej siostra bliźniaczka - jest jej dokładnym przeciwieństwem.
Tak naprawdę, Cath i Wren tworzą Catherine - całość złożoną z dwóch połówek. Spokojnej, cichej, długowłosej samotniczki - Cath i zbuntowanej, kochającej zabawę, obciętej na boba - Wren.
Kiedyś nie do rozdzielenia, teraz widują się zaledwie parę razy w tygodniu.
 Kartka po kartce, obie przechodzą swojego rodzaju przemianę, jedna bardziej drastyczną i widoczną od drugiej. Na zasadzie kontrastu obrazują podejście dwóch zupełnie różnych i prywatnych światów do jednego, wspólnego.

"Ależ my rozmawiamy. Ona mówi: "Czy mogłabyś otowrzyć okno? A ja na to: "Ależ oczywiście." Albo, "Hej". Wymieniamy "heje" codziennie. Czasem nawet dwa razy dziennie."
 Książka naładowana humorem, sarkazmem i dużą, dużą ilością Simona Snowa (sorry). Czytelnikowi pozwala podejrzeć ewolucję (choć nie całkowitą) Cath i zmianę jej podejścia do świata. (No i Simona Snowa). Sama bardzo dobrze rozumiałam główną bohaterkę, bo, nie oszukujmy się, moje życie wygląda podobnie. Też piszę, też nie lubię ludzi i dzielę jej sceptyczne nastawienie do świata. Jedyna różnica jest taka, że nie chodzę na studia tylko do gimnazjum i mam dobry wzrok. Poza tym praktycznie niczym się nie różnimy.
 Jeśli szukacie lekkiej książki o codziennym życiu (i świetnego fanfica o Simonie Snowie), powinniście sięgnąć po Cath. W końcu musiał być powód, dla którego o drugiej w nocy siedziałam na tumblerze, przeglądając galerię rainbowrowell.
(Widzicie? Jesteśmy takie same.)
Polecam w całej swojej nerdowskiej chwale.

P.S. NO WRESZCIE. Mogę. No więc szybko; na prośbę fanów i z inicjatywy własnej, Rainbow Rowell postanowiła wprowadzić fanfic o Simonie Snowie w życie. I tak oto powstało Carry On. Czekamy na 6 paćdziernika, moi drodzy ^^

P.P.S. Bardzobardzobardzobardzo przepraszam za moją długą nieobecność. Olimpiady, projekty gimnazjalne i inne duperele dąły mi w kość. Obiecuję poprawę i w próbie udobruchania wrzucam zwiastun.






środa, 4 marca 2015

Moc słów



                                                                    Listopisarz
                                                           
     

,,Najdroższa Maggy, liczę, że jesteś zdrowa"

Główna bohaterka ma śliczny głos, śpiewa w rock'owym zespole swojego chłopaka i ma nadzieję, że przez to osiagnie coś w swoim życiu. Maggy Fuller zawsze bała się, że nie spełnia na tyle oczekiwań swoich rozwiedzionych rodziców, by poświecali jej czas. Obraca się w złym towarzystwie i sprawia wrażenie prawdziwie zbuntowanej nastolatki.


,,Od dawna chciałem do Ciebie napisać..."

Pewnego dnia otrzumuję tajemniczy list... Zawiera wiele motywujących słów i sprawia wrażenie, iż autor owej wiadomości zna główną bohaterkę lepiej niż ona sama. Te kilka zdań idealnie opisuje jej życie i to przez co akurat przechodzi. Ciepłe słowa podnoszą ją na duchu mówiąc, że przyszła na świat w jakimś wyjątkowym celu i każdego dnia trzeba zrobić rzecz, która nada sens jej istnieniu.

Maggy stawia sobie wyzwanie odnalezienie tajemniczego adresata. Nie jest to łatwe, gdyż żadne z rodziców nie zna niejakiego ,,Sama".


,,Wiem, że życie bywa trudne i łatwo stracić z oczu rzeczy naprawdę istotne"

Film Christian'a Vuissa pt.,, Listopisarz" opowiada historię pewnej nastolatki, która nie radzi sobie ze swoimi problemami. Pokazuje, że mówiąc człowiekowi kilka dobrych słów, możemy mu pomóc. Słowa to silna broń, którą równie dobrze możemy ranić, jak i ratować!

Warto czasem zastanowić się, czy to co mówimy drugiemu człowiekowi nie jest dla niego bolesne.

Jako ludzie mamy dar używania słów i możemy go wykorzystywać według uznania. Po obejrzeniu tego filmu można zdać sobie sprawę z jego obecności i zrozumieć wiele rzeczy. Serdecznie zachęcam Was do obejrzenia ,,Listopisarza", ponieważ jest ciekawy, a morał tego filmu może dotrzeć do każdego. Przyznam się, że jest to jeden z moich ulubionych filmów :)

P.S.- Przepraszam za tak długą nieobecność, lecz pewien palant obiecał mi pomoc w pisaniu tej recenzji, ale niestety rzucił słowa na wiatr i z obietnicy się nie wywiązał ;)
~Just


P.P.S. Dorzucam zwiastun i obiecam spiąć się sama i przycisnąć Just do roboty :)
~ Luck
 

piątek, 20 lutego 2015

Błądząc w zaspach

"Black Ice"
Becca Fitzpatrick

"- Niech cię piekło pochłonie!
- Wybacz, kochanie, ale już w nim jesteśmy."
 Jaka jest lepsza pora na utknięcie samochodu w miejscu, o którym świat zapomniał?
Oczywiście śnieżyca.
Taki los na loterii wygrały Britt i Korbie, jadąc na krotkie wakacje do Idlewidle, górskiej posiadłości rodziców jednej z nich. Britt postawiła sobie za wyzwanie przejście z plecakiem cały łańcuch górski Tenton. W efekcie skończyła w zaspie.
A mogła wybrać Hawaje.
Los uśmiecha się do nich (z ironią), gdy niecałą godzinę drogi od porzuconego jeepa znajdują zamieszkałą chatkę. Drzwi otwierają dwaj przystojni chłopcy. Lepiej być nie mogło.
Tak przynajmniej wydaje im się, póki młodzi gentelmeni nie wyciągają broni.
Na szczęście nie są psychopatycznymi mordercami, czerpiącymi przyjemność ze związywania zagubionych dziewczyn. Nic z tych rzeczy. Panowie chcą tylko zaproponować im pewien... układ.
 Jak zdradza opis zamieszczony z tyłu książki i intuicja, Britt przystaje na ich warunki i zgadza się wyprowadzić ich z gór. Jeszcze przed świtem wcieli się w rolę zakładniczki i wyruszy w ciemny las z dwoma nieznajomymi porywaczami. Oni mają pistolet. Ona zdrowy rozsądek.
W tej beznadziejnej sytuacji wszystko, co ma to kłamstwa, rozum i dodająca sił nadzieja, że Calvin, brat Korbie, a były chłopak Britt w końcu je odnajdzie.
Ale czas leci, zbiedzy się niecierpliwią, a odsieczy brak.
 Wyjeżdżając z domu, Britt nie sądziła, że jej kilkumiesięczny trening i zaradność będą jedynym, co pomoże jej w utrzymaniu przy życiu. A przynajmniej ma nadzieję, że tak będzie.

"- Nienawidzę cię.
- Tak, to już ustaliliśmy. Chodźmy."
 W tym sezonie autorzy jakoś dziwnie uczepili się motywu śnieżnej zamieci, dziwnych zbiegów okoliczności i nastolatek uwięzionych w jednym budynku z (zazwyczaj przystojnymi) chłopakami.
 Becca Fitzpatrick również postanowiła się w niego zagłębić, tworząc postać Britt, śmiałej, zapartej i poradnej dziewczyny z Idaho. Dorzuciła jej też płytką koleżankę, której niewyparzona buzia się nie zamyka i dwóch, (a właściwie to trzech, bo gdzieś tam jest jeszcze Calvin) chłopaków, oczywiście  atrakcyjnych, starszych od niej i na swój sposób pokręconych.
A spróbuj, człowieku, szukać takiego zestawu w realnym świecie.
Wracając do tematu, już na około pięćdziesiątej stronie dziewczyny siedzą związane, z pistoletem wycelowanym w różne ważne części ciała. Britt się denerwuje, Korbie nie zamyka, a Shaun i Mason, bo tak brzmią imiona naszych dwóch kryminalistów, mają ich po dziurki w nosie.
Jednak ktoś musi im pomóc wydostać się z gór. I tu reflektor kieruje się z powrotem na Britt - słabo doświadczoną, ale jednak, traperkę, znającą te góry jak własną kieszeń.
Po kilku kłótniach i groźbach, wielka trójka w końcu wychodzi w zamieć, zostawiając, (dzięki Bogu) "chorą na cukrzycę" Korbie w domu. Alleluja.
Później jest już standard. Idą i idą, i idą, znajdują chatkę, znowu gdzieś idą.
 Po pewnym czasie główną bohaterkę dopada syndrom sztokholmski i zaczyna ciągnąć ją w stronę jednego z dwóch panów. Mason od początku wydawał jej się inny i mimo, że z początku próbowała flirtować z Shaunem (kiedy jeszcze nie wiedziała, że jest zbiegłym kryminalistą), to teraz swoje zainteresowanie skupia właśnie na wysokim szatynie. Żeby było ciekawiej, sama zaczyna się o owy syndrom podejrzewać, jednocześnie wracając myślami do swojego byłego, który według jej pokręconego serca wcale nie jest były i wołając jego imię przez sen. Czasami nawiedzają ją wspomnienia związane z nim, jej ojcem czy Korbie. To właśnie one najbardziej przyciągnęły moją uwagę.

"Jezus kazał przebaczać bliźnim, ale w niektórych przypadkach dopuszczalne są chyba odstępstwa od tego przykazania."
 Powiem tak: Nie lubię Cala, nie znoszę Korbie, Britt często mnie denerwuje. Mason ma swoje momenty, jednak z biegiem czasu coraz częściej zaczyna robić się po prostu mdły. Światełkiem w tunelu bywa Shaun, ale to może być wina mojego wrodzonego zamiłowania do czarnych charakterów.
 W całości troszeczkę dopatruję się "Szeptem", Britt przypomina Norę, Kelsey jest jak tysiąc razy bardziej denerwująca Vee, Mason bywa jak Patch, który postanowił zostać artystą i zaczął miewać melancholijne napady. Momentami wydawało mi się, że pani Becca próbowała z niego zrobić kogoś na kształt Jeva - mrocznego, tajemniczego, z pozoru nieprzeniknionego, ale... Ale. Nie zawsze jej się to udawało
Nie twierdzę tutaj, że historia jest taka sama, bo nie jest, ale dopatrzyłam się znanych charakterów w wymienionych wyżej postaciach. Może to po prostu ich nowa odsłona?
 Britt czasem wydaje się płytka, najczęściej na samym początku i we własnych wspomnieniach, ale w ekstremalnych sytuacjach potrafi się zdyscyplinować i sprytnie wybrnąć z najcięższych kłopotów.
To ratuje ją w moich oczach, jednak ze smutkiem przyznaję, że Korbie nie pomoże już nic. Może po prostu nie lubię zadufanych, stereotypowych dziewczynek? Albo denerwuje mnie jej wiecznie niezamykająca się buzia i nijaki charakter. Nie wiem. W każdym razie nie przekonałam się do niej do końca książki.
 Wbrew pozorom, fabuła nie okazuje się całkowicie banalna. Wiele się nie dzieje, ale nie jest też nudno. Powiedziałabym: stabilnie. Serce zaczyna bić dopiero na sam koniec, kiedy Britt wykazuje się bystrością i orientuje o rzeczach, które przeciętny czytelnik wie, albo chociaż podejrzewa od dawna. Wtedy zostajemy zbombardowani wieloma zwrotami akcji naraz i naprawdę zastanawiamy się, co będzie dalej. Tak to przynajmniej wyglądało w moim przypadku.
 Podumowując, nie będę wspominać tej lektury jakoś szczególnie czule, ale nie powiem też, że żałowałam czytania jej czy mi się nie podobała. Ma swoje mocne strony takie jak wątek kryminalistyczny, skłaniający do myślenia i zadawania pytań. Parę razy pojawia się motyw trzech dziewczyn zamordowanych w tajemniczych okolicznościach i to własnie ta jedna rzecz trzyma w napięciu. Słabo, bo słabo, ale zawsze.
 Nie polecam jej zagorzałym fanom kryminałów i powieści detektywistycznych, bo gwarantuję, że nie zaspokoi ich wyrafinowanych potrzeb, ale jeśli ktoś szuka lektury do poduszki lub lekkiej pozycji na chłodne, zimowe wieczory, to książka właśnie dla niego. Szału nie ma, głowy nie urywa, ale dostarcza nowej historii. Kto wie, może kogoś nawet zainspiruje?
~ Luck

P.S. Zwiastun zakrawa na trailer horroru i jest trochę przydługawy, ale oczywiście go wrzucam, no bo jak. Swoją drogą, cieszę się, że nie zmienili tytułu na jakieś "Czarne Dni", "W śnieżnej pułapce" czy jeszcze coś innego. Oryginał zawsze najlepszy :)